Kuchnia: mięso w masie solnej pieczone w żarze
Dzisiaj post trochę wspominkowy, trochę drużynowy. Będąc pięć dni na tegorocznym Drohiczynie postanowiliśmy jakoś kreatywnie zagospodarować sobie czas. Pięć dni. Mieliśmy podpłomyki, podpiwek, piwo, naalbinding, tkanie na barku i tabliczkach… Ale fajnie by było wrzucić coś na ząb. Coś innego.
I tu z pomysłem (jeszcze przed wyjazdem) przyszła Swietlana. Upieczmy w żarze, w masie solnej mięso. Wszak nasi przodkowie piekli na podobnej zasadzie mięso w glinie. Oczywiście pomysł został podłapany, a kolejne etapy produkcji były skrzętnie dokumentowane.
Zaczęliśmy (a właściwie Swietlana zaczęła) od przygotowania mięska (co wrzucicie w środek to wasza sprawa). Musiało poleżeć w solance i ziołach. Norma. Jak zwykłe mięso do pieczenia w domu. Cały ranek paliliśmy ognisko „na żar”. Chodziło o to by było go na tle dużo żeby zagrzebać w nim mięso w masie solnej. W międzyczasie sama masa została wyrobiona (na samym końcu podrzucam sprawdzony niejednokrotnie przepis). Mięso zostało w nią „owinięte”. W skrócie chodziło o to, że miało znaleźć się w środku, otoczone z każdej strony pokaźną warstwą masy.
Następnie przyszedł moment zagrzebania w żarze. Było chwilę kombinowania, przenoszenia żaru z drugiego ogniska, ale w efekcie nasze dzieło zostało pogrzebane.
Na pięć ( 4-5 godzin) godzin spokój. Jedyne co trzeba było przez ten czas robić to dbać o to by na pewno cały czas był żar, w którym piekła się nasza kolacja. Prosto, szybko i bez wielkiego babrania się.
W końcu przyszedł czas kiedy stwierdziliśmy, że pora wyjmować. Odgrzebaliśmy żar i popiół i dzięki pomocy silnych rąk panów wyjęliśmy masę, przerzuciliśmy na deskę i zabraliśmy się do otwierania. Po krótkiej debacie postanowiliśmy zdjąć górną, twardą (bardzo twardą) warstwę, co okazało się świetnym pomysłem bo uzyskaliśmy w ten sposób coś w rodzaju naczynia.
Jak widać na zdjęciu w ruch poszły noże. Powłoka była naprawdę twarda i gruba, więc dobranie się do środka chwilę trwało. W środku były resztki niezastygniętej masy, którą wystarczyło odgarnąć i wyjąć kawałki mięsa na korytko.
Mięsko wyszło super. Lekko słone, mięciutkie i soczyste. Było tak delikatne, że rozpadało się pod palcami. Zniknęło z korytka zdecydowanie szybciej niż się w nim pojawiło. Eksperyment oficjalnie się udał i na pewno zostanie powtórzony na nie jednym wyjeździe.
Z rad praktycznych: nie otwierajcie masy na środku obozu. Zapaćkaliśmy sobie trawę masą solną, pomieszaną z sosem z mięsa, które wyciekły robiąc wielką lepką plamę od której upaćkały się skóry i kilka innych rzeczy. Dwa: zdecydowanie wygodniej otwiera się to na twardym podłożu (deska) niż na ziemi. Trzy: duży nóż mile widziany 🙂
Specjalne podziękowania dla Swietlany za super pomysł oraz dla drużyny za dzielną asystę w obozowej kuchni 🙂
Najprostszy przepis na masę solną:
– 1 szklanka mąki
– 1 szklanka soli
– 1/2 szklanki wody
Łączymy składniki i wyrabiamy.
Smacznego! 🙂
Aldis